Ja i mój luby, Kasia, Jakub, Oleg, Jochen, Lasse, Jari i Mikko. Wycieczka zaplanowana ze względu na przyjazd Finów dała mi trochę do myślenia. Marze o dalekich podróżach a tak mało zwiedziłam Polskę, w tym roku po raz pierwszy pojechałam do Zamościa, w Bieszczady do Poznania, nigdy nie byłam na Mazurach, Suwałkach czy w Gdańsku. Muszę po nadrabiać zaległości. Pewnie kiedy następni goście przyjadą znowu wyruszymy w Polskę, ale nie Kraków czy Warszawa, ale właśnie tam gdzie nie byłam.
W Bieszczadach pałeczkę nad wycieczką przejął Paweł. znalazł trasy wycieczek i prawdziwe młodzieżowe schronisko Kremenaros. Godzinę później wchodziliśmy już na połoninę Caryńską.
Myślałam, ze ducha wyzionę, Paweł dzielnie mnie wspierał , a ja go motywowałam jakoś weszliśmy na górę. Oczywiście Finowie już dawno byli na szczycie, ale złóżmy to na garb naszego zmęczenia po wycieczce do Rzymu. Poza tym wszędzie były wspaniałe pejzaże kwiatki, motylki do fotografowania, więc wchodziliśmy bardzo powoli. Pogoda cudna, oczy nacieszyć się nie mogły widokami. Wracaliśmy jak kózki skaczące po skałach (no prawie, może jak kozy). Maszerowaliśmy ładnych parę godzin. Po powrocie na knysze po bieszczadzku, pierogi, pyzy i knedle, wybór był duży porcje małe, a potem idziemy się bawić.
DAMY RADĘ.
Daliśmy, z Wołosatych na szczyt Tarnicy, a potem Szerokim Wierchem do Ustrzyk Dolnych.
To był dzień kiedy doszłam pierwszy raz do moich fizycznych barier. Bolały mnie mięśnie, głowa, ale miałam potrzebę wejścia na tą górę, wymęczenia się do ekstremum, podejście na szczyt i świadomość, że za chwile skończy nam się woda. Resztkami sił wdrapałam się na szczyt (Finowie już byli i właśnie wracali) Potem kilka ładnych godzin o suchym ...
Nawet Finowie, Paweł też był jak z krzyża zdjęty. Tylko Kaśka była pełna energii !! Przynajmniej mogę powiedzieć , że jak byłam młodsza, też się tak nie męczyłam. Byłam strasznie szczęśliwa, dobrze mi było takiej wykończonej....
Wracaliśmy przez Solinę, potem Sandomierz, piękne miasteczko. Pan przewodnik , którego przypadkiem załatwiliśmy, albo sam zaoferował swe usługi, już nie wiem jak to było, w każdym razie poopowiadał nam po mieście, ja, Paweł i Jakub staraliśmy się tłumaczyć trochę na angielski.
Muszę przyznać, że sporo się dowiedziałam, mimo, że wszystko trwało może godzinę. Pan przewodnik nie dostał wystarczającego wynagrodzenia, czego nie omieszkał mi powiedzieć, ale machnął ręką i poszedł, albo ja straciłam już poczucie wartości polskiego złotego. Dziwne to było, w każdym razie namówił nas na wyjazd do zamku w Krzyżtoporze. Pojechaliśmy tam już sami, było już ciemno, ale udało nam się wejść! Było super, po omacku chodziliśmy po ruinach pstrykając zdjęcia by oświetlić sobie drogę przejścia. Fajna zabawa, nietoperze latały, nikogo więcej oprócz nas. Niestety nie spędziliśmy tam dużo czasu, ale muszę tam kiedyś wrócić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz