Może teraz uda mi się napisać trochę więcej, żałuję, że nie pisałam będąc tam, kiedy wszystko było takie realne i intensywne,
z drugiej strony pisanie o podróży teraz, kiedy minęły prawie dwa miesiące pozwala mi trochę do tego wrócić i porozmyślać.
Spodziewałam się, że wesele będzie cudownym doświadczeniem, takie kiedyś było wesele Heli i Iliesa w Tunezji, zastanawiałam się ile będzie podobieństw. Żałuję, że nie opisałam ich wesela, wiem, że się przymierzałam, to teraz Wy niestety nie będziecie mieli porówniania
Chennai, dom rodzinny Saraanana, piątek wieczór - przygotowanie przyszłego Pana Młodego do ceremonii ślubnej.
Dom rodziców Sarana odwiedziliśmy po raz pierwszy, zaraz za drzwiami wejściowymi był dość duży pokój z krzesłami. fotelami, gdzie zbierała się rodzina i przyjaciele, myślę, że nie tylko tego wieczoru, ale zawsze. Ten był szczególny, ludzi było bardzo dużo. Wchodzili i wychodzili, przynoszono drobne prezenty mające symbolizować dostatek. Saran siedział na krześle, przed nim leżały dary: owoce, ryż , różne wonności i "mazidła" . Kobiety z jego rodziny po kolei smarował go pastą sandałową, robiły na nim nią różne znaki, obsypywały go ryżem i odprawiały różne inne rytuały. Ja, jako jedna z ostatnich, jako przyjaciółka Sarana robiłam to samo, miało mu to zapewnić piękność w dniu ślubu i że spodoba się wybrance oraz dostatek. Wszyscy byli tacy weseli i rozradowani, dzieciaki biegały na dole, można było skosztować pysznych potraw na bambusowych liściach. Saran mówił, że podobna uroczystość jest w domu Sharmili i że zwykle trwa to przez tydzień przed ślubem, a nie jeden wieczór. Oczywiście jeżeli on byłby w Chennai, to również rodzina nie pozwoliłaby, aby on nie miał tygodniowych przygotowań!
Kolejnego dnia wieczorem wynajęty był dom ślubny, był to czteropiętrowy budynek, gdzie na parterze witano gości poczęstunkiem, tam i na trzecim piętrze podawano posiłki, natomiast na ostatnim piętrze była sala dla nas chyba balowa. Zaskakujące dla mnie był fakt, ze na około tysiąc osób które przewijały się przez ten budynek tego wieczoru była jedynie jedna toaleta! Było za to osobne miejsca do mycia rąk na odpowiednich piętrach.
Sala była prawie cały czas pełna, goście siedzieli na krzesełkach, lub stali pod ścianami, grał zespół weselny, narzeczeni, pięknie wystrojeni stali na podwyższeniu (jak na scenie) wraz z najbliższą rodziną, ludzie podchodzili rozmawiali z nimi, i tak jakieś pięć godzin. W między czasie można było zjeść obfity indyjski posiłek, napić się kawy, alkohol nie jest popularny na takich imprezach, przynajmniej u nich w rodzinie, nie jest chyba potrzebny. Ten dzień, to było jakby wesele przed ślubem, bo faktyczna ceremonia z kapłanami miała odbyć się następnego dnia rano, tymczasem to czego byłam świadkiem tego sobotniego wieczoru było jakby zapoznaniem się rodzin, zaprezentowanie się wzajemne.

Wszyscy goście zostali poczęstowani lunchem, na koniec obdarowani upominkami i uroczystości dobiegły końca. Dla nas był to początek dalszej podróży.
Wieczorem mieliśmy być już w Pondycherry.